Witam wiernych czytelników. Po krótkiej przerwie, wracam by przedstawić kolejne postępy przy renowacji Myszatej. Zapewne część czytelników, którzy mnie nie znają (wątpię jednak by było dużo takich) pomyśli: "(...) chłop się nie odzywał pół roku to pewnie już trzecią maszynę kończy składać". Tutaj muszę ich rozczarować bo postęp jest raczej lichy. W czerwcu nie było zbytnio czasu ponieważ spontanicznie postanowiliśmy z Żoną pojechać w Alpy Austriackie i polatać trochę po włoskich krainach - oczywiście na motocyklu:D
Po powrocie zabrałem się za blacharkę. Do roboty 3 błotniki, zbiornik paliwa i gondola. Taa... cudowna gondola... Przy wyciąganiu jej z bagażnika mojego kombi, coś jakby ją zablokowało, więc szarpnąłem i ...cofnąłem się do okresu raczkowania. Tydzień stękania, jedzenia pigułek o dziwnych kolorach i wstawanie z łóżka zajmowało już mniej niż 10 min:D. Tyle dobrego, że znajomy w tym czasie wypiaskował i wymalował podkładem epoksydowym wszystkie elementy. Ze zbiornikiem też trzeba było się nagimnastykować. Oryginalnie był następujący zbiornik:
Postanowiłem zamontować zbiornik stosowany we wcześniejszych modelach tzw. łezkę. Całe montowanie kranika paliwa trzeba było przenieść bardziej na zewnętrzną część, ponieważ kranik zahaczał o alternator. Nie obeszło się znów bez pomocy wykwalifikowanych znajomych. Kolejnym etapem było szpachlowanie wszelkich nierówności zarówno na baku jak i nadkolach. Po tak żmudnej pracy przyszedł czas na warstwę podkładu i zabezpieczenie wewnętrznej strony nadkoli.
Po rzuceniu koloru postanowiłem zabrać się za ozdobne pasy. Efekt poniżej.
Akurat ten ostatni proces był najbardziej pracochłonny. Mierzenie i oklejanie elementów bez hektolitrów browaru zazwyczaj kończyły się wybuchem frustracji i bezradności, ale czego nie robi się dla ... siebie:D

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz