niedziela, 19 marca 2017

Część trzynasta: bliżej niżli dalej...

Niespodziewanie, ale jednak jest. Kolejny wpis w blogu zapomnianym przez miliony czytelników. Czas przemija, ludzie zapominają o wspaniałych przygodach związanych z odbudową Myszatej. Nikt się nie spodziewał trzynastej części. Administratorzy hotelowi pomijają 13 piętro w hotelach, w samolocie nie uraczymy 13 rzędu foteli, a tu jednak coś sie stało... 


Myszata została sprzedana trzy godziny przed moim wylotem do Kanady. Niestety za pół ceny gdyż ... tak miało być. Wraz z żoną ruszyliśmy w podróż swojego życia. W Toronto spędziliśmy trzy miesiące.


 Piękna pogoda i niesamowicie tanie auta za wszelką cenę chciały bym został ale zew podróży pchnął nas dalej na odległe morze karaibskie, a ściślej na małą wyspę - Arubę. Tu w spędziliśmy kolejne dwa miesiące na błogim lenistwie i pieszych wycieczkach. Jednak duch dawnej motoryzacji dawał wciąż o sobie znać.


Jak to się mówi: to co dobre szybko się kończy. Po odpoczynku ruszyliśmy do Vancouver. Tu przygoda trwała zaledwie pięć dni, ale wystarczył tylko jeden dzień na nadrobienie motoryzacyjnych zaległości.


Podróż do kolejnego miejsca wymagała spędzenia kilkunastu godzin w samolocie i tyle samo na lotniskach. Lotniskach w Vancouver, Calgary, Londynie i ... Ostatecznie dotarliśmy do miejsca o którym zawsze marzyłem. Czułem że jakaś część mnie należy do tej wyspy.


Przypuszczam, że takie zdjęcie nic nikomu nie mówi dlatego poniżej zamieszczę tak często spotykaną tu flagę:


Jak widzicie od przeznaczenia się nie ucieknie. Oczekujcie już wkrótce kolejnej odsłony "Nie miałem problemów, kupiłem ..."

wtorek, 24 maja 2016

Część dwunasta: Wiatr we włosach

Ostatni już raz piszę do Was wierni czytelnicy. Więcej postów nie będzie, a oczekiwanie na kolejny wpis możecie odstawić do lamusa. W Myszatej ostatecznie zamieszkał duch wytrwałości i pokory, dając radość z przemierzania polskich dróg i bezdroży. W gondoli dzięki wsparciu kolegi Grzegorza zawitało piękne obicie podkreślające nowe siedzisko:


Można godzinami się tak w nią wpatrywać, eh.... Pierwsze kilometry jednak pokazały, że zaprzęgiem tak łatwo się nie jeździ. Podnoszenie gondoli, czy wyrzucanie z zakrętów było na początku czymś normalnym. Przypomniały mi się początki jazdy na motocyklu i pojęcie przeciwskrętu: " chcąc skręcić w lewo, skręć kierownicą w prawo". Tu z pomocą przyszły stare księgi i rada, aby manewrować gazem i hamulcem tak by wprowadzać całość w kontrolowane uślizgi. Z każdym kilometrem wszystko stawało się coraz prostsze. Pragnę wspomnieć o bardzo miłych gestach ze strony innych motocyklistów, jak również kierowców puszek. Pozdrowienia i kciuki w górze sprawiły, że dwa lata walki opłaciły się. Pierwsze rozpoczęcie sezonu ma już za sobą, na zlotach jest niemałą atrakcją, a słów zachwytów nie ma końca. Przejechała już prawie tysiąc kilometrów i zawsze dowoziła mnie bezpiecznie do domu. Jest jednak coś co może zainteresować wytrwałego czytelnika. Z powodu wyprawy na inny kontynent jestem zmuszony sprzedać ukochaną Myszatkę. Sami wiecie ile serca zostało włożone, by historia zaprzęgów nie została zapomniana. Jeśli znajdzie się ktoś, komu przygody i wyzwania nie są przeszkodą, to zapraszam do kontaktu pod numerem telefonu 692 795 603. Cena wyjściowa: 29 000 zł  Pilne!!!





środa, 24 lutego 2016

Część jedenasta: gondolka

Witajcie. Dni mijają, a radość związana z kończeniem projektu przeplata się coraz bardziej ze smutkiem. Niby w końcu będę mógł nawijać kilometry na nowej maszynie, ale z drugiej strony, wiem że będzie brakowało tych nerwów, wrzasków i wymawianych w myślach setek niecenzuralnych wiązanek. Co do postępów, to z dumą pragnę ogłosić, iż gondola jest prawie gotowa. W pierwszej kolejności na wózku zawitał w końcu kolor, wszystko to zasługa kumpli z zaprzyjaźnionego warsztatu Crash Car Rzeszów.


Odwalili kawał porządnej roboty i to za symboliczną flaszkę ;) Po powrocie z wymalowaną gondolą cieszyłem się jak dziecko. Po ochłonięciu przyszła pora na pasy. Jeden dzień pochłonęło projektowanie i obliczenia. Całki i różniczki, w porównaniu z tym, to pikuś. Po kilkunastu godzinach myślenia i obaleniu Talesa, Pitagorasa i Bolsa zakończyłem obklejanie.


Pierwszy etap był już za mną. Szybkie zabezpieczenie papierem "tylko dla najlepszych lakierników" i na łódkę poszybował czarny lakier.




Po wyschnięciu farby, nadszedł czas na zabezpieczenie podwozia. Znowu obklejanie i matowienie. Pragnę wspomnieć nieocenioną pomoc małżonki, która dzielnie mi pomagała przez ten cały czas;)


Kolejnego dnia już można było zamieścić gondolę na swoim miejscu. Wraz ze szwagrami ruszyłem do akcji. Miało to trochę potrwać, ale że nachodziły nas smaki na browarka, to w mig uwinęliśmy się i zaprzęg był już kompletny. 


Rozochocony sukcesami postanowiłem rozpocząć proces rejestracji. Po wizycie w wydziale komunikacji w galerii handlowej, pani mogła zarejestrować wszystko, tylko nie mój motocykl. Postanowiłem więc odwiedzić główną placówkę i.... kolejna pani i kolejne problemy. Na szczęście był też gościu, który włączył się do akcji i po 5 min miałem już próbne blachy:D

wtorek, 2 lutego 2016

Część dziesiąta: żeby zapalił w końcu!

Jest!!!!!!!!!!! Jest jest nowy wpis:D....   Przypuszczam, że taka jest reakcja większości wiernych obserwatorów jakże niesamowitego bloga. Trzymałem w napięciu przez dość długi czas, za co bardzo przepraszam. Tym razem nie obijałem się, tylko nieustanie pracowałem przy reanimacji "kochanej" Myszatej, no z wyjątkiem całego października, kiedy trzeźwiałem po urodzinowym wyjeździe w bieszczadzkie knieje. Pozdrawiam ekipę kucharzy gotujących litrę żurku z wiadra zakwasu o 3 nad ranem:D Tyle wspomnień, pora na mechanikę. We wcześniejszym poście, zapomniałem wspomnieć o wymianie klasycznych łożysk w główce ramy (bieżni i garści śrutów) na łożyska stożkowe. 


Niby nic, ale zeszło pół dnia... No dobra, 30 min montażu i 6h balsamowania się chmielową oranżadą:P Co do blacharki, to musiałem uzbroić tylne błotniki w pełne oświetlenie. Ponieważ, trzymałem je w domu, to jedząc obiad na spokojnie rozkminiałem, jak poprowadzić przewody zasilające. Po kilkunastu dniach, jedzenia obiadu przez około 4 godziny, posiadałem już całą wiedzę do poprowadzenia paru kabelków. Nadeszła w końcu pora na montaż.


Wszystko niby ładnie, ale trzeba było jeszcze to połączyć w całość. Pewne zdziwienie wywoływałem u ludzi, kiedy to grzebałem w przewodach przez wszystkie dni świąt bożonarodzeniowych:D Po zabawach z kabelkami, przyszła jednak pora na dzień próby. Odpali czy nie? Pierwszy dzień udowodnił tylko, że ludzkie uda mają kres wytrzymałości i że cewka z zestawu elektronicznego układu zapłonowego nadaje się jedynie jako ozdoba na półkę. Po lekturze, rozpocząłem poszukiwania starej cewki dwustrzałowej od malucha. Ponoć, prędzej się dzisiaj znajdzie arkę przymierza, czy święty gral niż takie cacko. Po pewnym namyśle jednak, skoro Indiana Jones dał radę, to co... JA NIE DAM RADY?? Zupełnym przypadkiem trafiłem na sklepik z częściami do fiatowskich wynalazków i za niemałą opłatą stałem się posiadaczem "białego kruka":D Szybko dokupiłem nowe przewody wysokiego napięcia i czapki świec. Co do świec, to dziwna sprawa. Legendy opowiadają o strasznej wybredności sowieckich maszynek. Niektórzy, to dopiero po zakupieniu wiadra świec, zadowalają apetyt radzieckiego zwierzaka. Ja postanowiłem postawić na japońskie. W międzyczasie jakoś wkroczyłem w kolejny rok i wysłuchałem tyle życzeń "odpalenia go w końcu", że po Sylwestrze nadszedł w końcu TEN DZIEŃ. Świeciło słońce, wiatr powoli ustając nie zapowiadał nadejścia wiekopomnej chwili. Temperatura poniżej zera nie zapowiadała łatwej batalii. Wieści szybko się rozeszły i na polu bitwy pojawiła się gromadka znajomych. Sprawdzenie luzu zaworowego, iskry, paliwa i zaczynamy. Do kopnika podchodzili kolejno wszyscy z entuzjazmem, że może akurat jemu się uda, niestety prawda bywa bolesna i to bardzo, zwłaszcza jak udo jest już tak spuchnięte i nie mieści się w portkach, a do machania starterem brakuje kończyn. Niby Myszata chce coś zagadać, ale jakby się wstydziła i bała. Aż w pewnej chwili, cudowne PUH PUH PUH, obwieściło światu narodziny nowej legendy:D Po szybkich i prowizorycznych ustawieniach przedstawiam tak rzadko słyszany język maszyn ze Wschodu (dla posiadaczy przeglądarki innej niż Google Chrome zapraszam na: https://www.youtube.com/watch?v=UBhlMG0-lX4&feature=youtu.be ):

 

  Feta jak rakieta. Wszyscy tańczą i klaszczą. Bollywood się chowa. Wszystko ładnie i pięknie, ale przychodzi chwila zadumy i orientujesz się, że olej zaczyna się pojawiać tam gdzie nie powinien:/ Zaczynasz zdawać sobie sprawę, trzeba zaczynać od początku, rozbierać cały silnik, nowe uszczelki nie wspominając o wyciekach z miejsc niemożliwych. Jednak otwierasz browara i przyjmujesz wszystko na spokojnie. Niestety, zbytnie przejmowanie się miliardem takich błahostek potrafi bardzo zniechęcić.
Po załatwieniu sobie garażu postanowiłem zabrać się za uszczelnianie serca Myszatej. Na pierwszy ogień poszedł wyciek z przedniego mocowania silnika. Stara tuleja aluminiowa miała najlepsze lata już za sobą i zastąpiłem ją nową.


Następnie doszczelniłem alternator, założyłem najdroższe uszczelki głowic, doszczelniłem osłony popychaczy i zabrałem się za wydech. Z wydechem, to trochę się namęczyłem, bo w jednym tłumiku ukryły się dwa wiadra nagaru. Wszystko jednak szło po mojej myśli, tak więc po zamontowaniu i uszczelnieniu wydechu dymek pojawił się tylko na wylocie z cygarów. Ponadto, kurierem doszła chromowana, poszerzana kierownica nadająca bardziej masywny wygląd całości. 
Niestety do pełni szczęścia brakuje jeszcze wymalowania gondoli...



poniedziałek, 12 października 2015

Część dziewiąta: zabawy blacharsko lakiernicze

Witam wiernych czytelników. Po krótkiej przerwie, wracam by przedstawić kolejne postępy przy renowacji Myszatej. Zapewne część czytelników, którzy mnie nie znają (wątpię jednak by było dużo takich) pomyśli: "(...) chłop się nie odzywał pół roku to pewnie już trzecią maszynę kończy składać". Tutaj muszę ich rozczarować bo postęp jest raczej lichy. W czerwcu nie było zbytnio czasu ponieważ spontanicznie postanowiliśmy z Żoną pojechać w Alpy Austriackie i polatać trochę po włoskich krainach - oczywiście na motocyklu:D



Po powrocie zabrałem się za blacharkę. Do roboty 3 błotniki, zbiornik paliwa i gondola. Taa... cudowna gondola... Przy wyciąganiu jej z bagażnika mojego kombi, coś jakby ją zablokowało, więc szarpnąłem i ...cofnąłem się do okresu raczkowania. Tydzień stękania, jedzenia pigułek o dziwnych kolorach i wstawanie z łóżka zajmowało już mniej niż 10 min:D. Tyle dobrego, że znajomy w tym czasie wypiaskował i wymalował podkładem epoksydowym wszystkie elementy. Ze zbiornikiem też trzeba było się nagimnastykować. Oryginalnie był następujący zbiornik:


Postanowiłem zamontować zbiornik stosowany we wcześniejszych modelach tzw. łezkę. Całe montowanie kranika paliwa trzeba było przenieść bardziej na zewnętrzną część, ponieważ kranik zahaczał o alternator. Nie obeszło się znów bez pomocy wykwalifikowanych znajomych. Kolejnym etapem było szpachlowanie wszelkich nierówności zarówno na baku jak i nadkolach. Po tak żmudnej pracy przyszedł czas na warstwę podkładu i zabezpieczenie wewnętrznej strony nadkoli.


 Po rzuceniu koloru  postanowiłem zabrać się za ozdobne pasy. Efekt poniżej.


Akurat ten ostatni proces był najbardziej pracochłonny. Mierzenie i oklejanie elementów bez hektolitrów browaru zazwyczaj kończyły się wybuchem frustracji i bezradności, ale czego nie robi się dla ... siebie:D


piątek, 29 maja 2015

Część ósma: Wydech i rama wózka bocznego

Długo przyszło czekać na kolejny wpis... bardzo długo. Przepraszam, ale praca 100 km od domu pozwalała jedynie na dwie godziny zabawy tygodniowo przy Myszatej. W roli przypomnienia - Myszata to motocykl który składam:D Z obliczeń wynikało, że przy takim tempie, zakończenie prac przypadnie na... 2067 rok. Po miesiącu wracania na obiadokolacje, nadeszły dobre czasy i robota ruszyła. W pierwszej kolejności postanowiłem zamontować wydech. W standardzie miałem tłumiki przypominające  cygara - stąd ich nazwa. Szwagier się postarał i przy pomocy pasty przywrócił dawny blask. Na porysowane kolektory powędrowała taśma z włókna bazaltowego z dodatkiem krzemu. Dostać taką taśmę to nie taka prosta sprawa. Są dwie możliwości: albo masz znajomych kosmitów i ci odpalą z metra, albo ... pamiętać hasło na znany serwis aukcyjny:D


Po batalii z kolektorami, obejmy tłumików pomalowałem czarną farbą wysokotemperaturową. Wszystko już gotowe do składania - czas na montaż. Tu moja cierpliwość się skończyła. Niby dwie rury, ale miedzy nimi był taki fajny łącznik, który wyzwalał we mnie wszystkie stadia nerwicy naraz. Po dwóch dnia zmagań triumfalnie opuściłem plac boju.



Pełen entuzjazmu zabrałem się za ramę wózka bocznego. Szybkie oddzielenie gondoli i rama wraz z dwoma kołami powędrowała do piaskowania i malowania podkładem. Po tygodniu przyszedł czas na akryl.




Gdy wszystko ładnie schło, nadeszła pora na uzbrajanie kół. Kosztowne zakupy w Łańcucie i koła dorobiły się nowych markowych łożysk stożkowych, uszczelnień, szprych i gum. Ze względu na całkiem niezłe właściwości tłumiące postanowiłem pozostawić oryginalny amortyzator, jedynie rzuciłem nowy kolor. Powyższe czynności nie przebiegały jednak tak szybko, jakby mogło się tego spodziewać. Czyszczenie falbany z czarnego radzieckiego smaru pochłonęło kontener czyściwa, basen benzyny ekstrakcyjnej i trzonek młotka. Zaplatanie szprych zajęło dwa dni, ostatecznie doszedłem do takiej wprawy, że po obiedzie zrobiłem jedno koło w 10 min. Naciąganie opon to już nie lada wyczyn - browar to mogłem wykręcać z koszulki, ale w końcu kompletne koła już po dwóch godzinach zdobiły salon w mieszkaniu. Amortyzator postanowiłem wyczyścić ze starej farby - szczotką drucianą na wkrętarce. 4 godziny (6 piw) i udało się dokonać rzeczy, którą piaskarka zrobi w 15 min. Ah te oszczędności...W międzyczasie nowy dolot gumowy między filtrem powietrza a gaźnikiem postanowił popękać. W końcu przejechałem tyle metrów, że miał prawo. Radziecka technologia zadziwia. W miejsce niego powędrował rasowy, wzmacniany  dolot stosowany do turbin wysokiej wydajności. Ostateczne połączenie solówki z ramą nowotwora, pozostawia pewien niedosyt i zachęca do kolejnych walk z nietypową myślą technologiczną.




niedziela, 12 kwietnia 2015

Część siódma: Okablowanie

Dużo się działo. Nie pisałem, bo chciałem zakończyć ten post miłym akcentem, ale o tym na końcu:D Po amorkach przyszła pora na instalację elektryczną. Znowu były opory z zabraniem się do roboty. Większość zapewne pomyśli, że jestem leniwy, ale stworzyć od zera całą instalacje bez gotowych schematów i parametrów to nie lada wyczyn. Wspomnę jeszcze o zmianach: instalację 6V musiałem przerobić na 12V stosując nowy 12Ah akumulator i grubsze przewody, mocowanie akumulatora też trzeba było robić samemu,  prądnice zastąpiłem alternatorem denso z wbudowanym regulatorem napięcia, czujnik stopu dałem nowy i zamiast cięgna w postaci wygiętego druta wzorowanego chyba na lasce Gandalfa zastosowałem porządną sprężynę, w reflektor powędrowała żarówka H4 na przekaźnikach, nowa stacyjka nieco różniła się od oryginału i znów trzeba było wpatrywać się w nią godzinami i rozkminiać co jak połączyć. Dodatkowo pod fotelem zamontowałem nowy wyłącznik masy i skrzynkę z bezpiecznikami. Było ciężko, a na dodatek odpowiednie poukładanie kilometrów przewodów spędzało sen z powiek. Odskocznią od setek motogodzin spędzonych przy kabelkach, było wypuszczenie kolekcji koszulek Witja Garage, niestety ze względu na ich kosmiczną cenę zaledwie nieliczna garstka Ziemian załapała się na pierwszy rzut.


Wracając do instalacji to dni mijały i powoli wszystko zaczynało nabierać kształtów. Dodatkowo szwagier ściągnął na warsztat rower retro i zabrał się za jego przeróbki i tak we dwóch działaliśmy wieczorami. Nadszedł w końcu dzień kiedy zabłysło światełko w tunelu:


Na koniec zostawiłem najlepsze wieści. Otóż Myszata ujrzała w końcu światło dzienne i "rozpędem" przejechała swoje pierwsze metry:D Oczywiście sam nie dałbym rady wytargać jej z otchłani hadesu, tu podziękowania dla szwagrów i teścia Dariusza.


Ostatecznie dwie ślicznotki w końcu się spotkały:


Niestety, jak to bywa z zazdrośnicami, nazajutrz, gdy wybieraliśmy się na Beskidzkie Rozpoczęcie Sezonu Motocyklowego, Yamaszka po wrzuceniu biegu dała focha i zgasła, dając mi do zrozumienia bym sobie jechał tym co przyprowadziłem. Na szczęście szybko jej przeszło i sezon 2015 uznaję za rozpoczęty:D