Blog poszedł w sieć, więc teraz trzeba troszkę się zmobilizować, aby ludziska mieli co czytać i mieli ochotę sprawdzać nowe wpisy. Tym razem opowiem o szkielecie Myszatej. W moim modelu znajduje się ostatnia generacja prawdziwych ram skośnych, czyli grzbiet idzie od główki w kierunku tylnej osi koła. Obecnie próbują wskrzesić Urala wersją Retro z taką ramą, ale cena 11 000 euro jest dla mnie niemałym szokiem. Wracając do moich prac - rama po oględzinach okazała się skoszona przy główce. Dochodzenie nasunęło następującą hipotezę: zapewne wcześniejszy właściciel jechał lekko przeładowany (powiedzmy wiózł 30 ton prosa i sorga) i tak natrafił na dziurę i zapewne nie zdążył wyrzucić kotwicy i w nią wpadł. Tak leciał i leciał... dni mijały, aż sięgnął dna i przednie koło ze strachu schowało się miedzy solówkę a wózek boczny. Swoją drogą kierownica też wyglądała na dość zdziwioną tym, że przeżyła ( udało się ją jednak wyprostować mieszadłem do betonu). Naprawa ramy nie była jednak trudna: 4 łańcuchy, kifor, palnik, spawarka, 4 ludzi i uzyskaliśmy dokładność lepszą niż serwis Ferrari:D
Rama wyprostowana, teraz warto wspomnieć o kołach. Jak większość rzeczy wymagały dość sporego wkładu pracy i funduszy. Na początek rozebranie, mycie i rzucenie paru spawów, gdzie coś zaczynało puszczać.
Jak widać po lewej stronie znajduje się środkowa część koła z falbankami na brzegach, stąd właśnie biorą nazwę koła w Uralach - Falbany. Z racji, że naprawa ma przebiegać rzetelnie postanowiłem sam zabrać się za piaskowanie. Tu pragnę pozdrowić Darka W., od którego pożyczyłem piaskarkę i kompresor (oraz setki innych rzeczy). Swoją drogą, to po części przez niego stałem się posiadaczem ruska:D Piach poszedł w ruch i już po paru godzinach było po sprawie.


Wspomnę jeszcze o szwagrze - Mocarnym i Szlachetnym Pawle. Miał on za zadanie, w trakcie piaskowania, potrząsać piaskarką, gdyby się zacinała. No, a że się zacinała bo trochę mało piasku miałem to po wszystkim hmmm......powiedzmy, że nie musiał się schylać żeby dotknąć rękami stóp:D Po piachu przyszła pora na malowanie. Podkład epoksydowy i akryl, czarny połysk na koniec. Akryl z mieszalni, a epoksyd od ... Darka:D Podkład kładłem brytyjskim pistoletem od drugiego szwagra - Sławka, co wszystko załatwi:D, a akryl mniejszym pistoletem od ... Darka:D Wyszło git. Szybki montaż nowych łożysk i uszczelnień i pora na szprychy. Mały turniej z Małżonką - kto pierwszy zaplecie koło. Zawody nie trwały długo... ;P Jak już zaplotłem obydwa koła, zawiozłem do naciągania do serwisu rowerowego. Małe zaskoczenie pana z zakładu, ale kolejnego dnia miałem już zrobione na cacy.
W oczekiwaniu na wypłatę postawiłem je koło telewizora i przez tydzień wieczorami gapiłem się jak w obrazek. Międzyczasie postanowiłem zająć się znów ramą. Z racji, że zmieniam zbiornik paliwa na tzw. łezkę musiałem przespawać mocowanie zbiornika. Miałem trochę luzu na uchwycie elektrody i spawanie przypominało trochę trafianie kluczem do zamka przez człowieka mającego 6 promili alkoholu ( udało się za trzecim razem). Szybkie piaskowanie i pora na malowanie. Zakup farb i wio do lakierni. Zabezpieczanie miejsc, gdzie lakier jest niepożądany, wyczyszczenie ramy i lecimy z mieszaniem podkładu. Akurat zostało mi jeszcze trochę starego, więc wystarczy na ramę i parę drobnych elementów. Nie miałem kubka, to dawaj epoksyd do słoika i bełtamy z resztą chemii. Teraz porada: nigdy nie mieszaj niczego w słoiku... zwłaszcza gwoździem. Sruuu.... i poszło wszystko na podłogę. Myślę, że niby nic się nie stało bo w końcu tego samego dnia kupiłem drugi podkład. Nic bardziej mylnego. Sprzedawca jak kasował podkład nie mógł znaleźć kodu kreskowego na puszce i poszedł po drugą. Kod znalazł, ale okazało się, że dał mi już akrylowy zamiast epoksydowego. Myślę - trudno. Rama po piaskowaniu to damy radę. Wyszło ok, więc kamień z serca. Pora na kolor. Znowu odpalanie lakierni - rąbanie drzewa do pieca i odpalanie grzejników. Rezultat poniżej.
W głowie zaczęły coraz częściej krążyć myśli by postawić maszynę na kołach. Plan żeby zdążyć przed końcem 2014 roku, niestety spalił na panewce, no bo Święta nadeszły i już trzeba było myśleć o Sylwestrze. Opony dopiero zakupiłem w styczniu. Wybór padł na produkt z Czeskiej Republiki. Dodam, że nie są one wcale tanie, a moja wycena za kompletne koło wyniosła około 1000 zł. Pora na składanie. Silnik na miejscu, kiera, siodło, koła też. Ceremonialnie i rodzinnie opuściliśmy Myszatą na glebę.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz